Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:403.46 km (w terenie 126.00 km; 31.23%)
Czas w ruchu:17:40
Średnia prędkość:12.37 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:50.43 km i 3h 32m
Więcej statystyk

Zielone Swądki ;)

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(0)
Dziś zrobiliśmy najdłuższy dotychczas rajd w tym roku. 74km średnio :)



Zaczęliśmy pod Kauflandem. Jacy to wierzący Polacy, nie wiedzący równocześnie, że w Zielone Świątki, sklepy sieciowe są pozamykane, jak właściciel nie stoi na kasie :D


Nie pomagały hasła typu "Darek otwórz" ani modły różnorakie.
My tymczasem (albo raczej ja) bez pomysłu na dzisiejszą trasę posiłkowałem się mapą w wersji papierowej. Potrzebowałem 5 minut, żeby ustalić, że pojedziemy tam, gdzie jeszcze nigdy nie pedałowaliśmy.


I poszliiiiiii....


Najpierw Warszawską, jak żółw ociężale...


Ruszyły czerwone diabły ospale...
Kierunek Staw, Przemysłową


Dzisiaj jako takiego wiatru nie było i cała ferma wiatraków w Stawie praktycznie stała.


Ze Stawu (Dusiu! Ty zdrajco!) w kierunku Gromadzic, gdzie jeszcze przed skrzyżowaniem jakiś imbecyl drogim autem musiał zatrąbić zapier...jąc jak zając i prawie przejechałby idiota skrzyżowanie z pierwszeństwem, skupiając się na zaje.bistej prędkości przy wyprzedzaniu nas. Oczywiście poszły fakersy w stronę idioty.


W Gromadzicach niestety brakło asfaltu i musieliśmy tłuc się sieczką taką, jakby tędy jechały czołgi na misję w Afganistanie. Dobrze, że otworzyliśmy szczęki, bo zęby można było sobie zetrzeć.


Minęliśmy ostatnie domostwa, by znów zaczął się asfalt.


Lecz wcześniej spóźniony budzik zaczął nas gonić. Niestety ja go nie przyuważyłem, bo rosół, jak znalazł :D


Wjechaliśmy do Skrzynna, w którym - jak się okazało - sklep czynny od 14... zdziwił się jeden tambylec zapytany, gdzie co jest otwarte, jak został poinformowany, że dzisiaj Zielone Świątki :) Bezbożnik! :P


W międzyczasie, gdy ja szukałem sklepu, moja śliczna ekipa w prawie czerwonych koszulkach dzielnie czekała :D


Dołączyłem niezadowolony do grupy i ruszylim dalij w stronę Dębca.


W Dębcu na krzyżówce w stronę Wielgiego, bo inaczej ruszylibyśmy na Czernice. Jednak była nadzieja, że we Wielgim będzie otwarty sklep :)


Wielgie już blisko, ale każdy ciśnie, jak może.


Jednak otwarte! :D


Dzięki bardzo sympatycznemu mieszkańcowi Wielgiego poznaliśmy kolejne urokliwe miejsce - Staw Torfowy, jednak musieliśmy trochę zawrócić.


Zdarzył się jednak (zanim dojechaliśmy do sklepu) mały nieprzyjemny incydent pod sklepem, gdzie jeden z klientów dostał chyba ataku padaczki, wezwane zostało pogotowie i pod dobrą opieką pojechał karetką na pogotowie. Niestety z racji tego, że wywiad środowiskowy działał tragicznie, nie potrafiliśmy udzielić panu pierwszej pomocy, bo nie wiedzieliśmy, co panu dolega. Docierały do nas sprzeczne informacje, dlatego woleliśmy poczekać na ambulans. Okazało się, że sanitariusz to mój kolega, który zapewnił mnie, że będzie dobrze.



Ruszyliśmy dalej, cofając się około niecałego kilometra, po czym skręciliśmy w polną drogę, w poszukiwaniu owego stawu.


Po przejechaniu kawałka drogi w polach dojechaliśmy do lasu, w którym to spotkaliśmy dobrze znanego Wieluniakom i nie tylko szusującego na kijach pana Rysia, który chcąc opowiedzieć pikantny dowcip spojrzał na fotoaparatkę i zapytał, czy jest pełnoletnia :DD Fotoaparatka synku mój! :DDD


Po wymianie uścisków, serdeczności i ostrych kawałów, ruszyliśmy dalej i dotarliśmy do stawu, którego szukaliśmy.


Z racji tego, że dopiero rozdziewiczaliśmy teren, musieliśmy wspomóc się znowu papierkiem :)




Po udanej lekturze, mogłem w końcu oderwać wzrok od mapy.


Moja pamięć jest dobra, lecz krótka, więc przy następnym skrzyżowaniu konsternacja i szukanie śladów szlaku rowerowego, który niestety był żenująco oznaczony, a na który skręcić chcieliśmy.


Oczywiście ja, czytając już mapę prawidłowo a nie do góry nogami oznajmiłem, że i tak muszę poszukać śladów szlaku na drzewach :)


Masz tę mapę, a ja jadę na swój myśliwski nos :)


Oczywiście w trakcie, kiedy ja objeżdżałem teren, reszta załogi obrabiała mi standardowo du.pę :D


Pojechałem w las, nos mnie nie zawiódł.


Za chwilę ekipa mnie dogoniła.


Niektórzy mieszkają bardzo biwakowo, ale teren sam do tego nakłania.


Ruszylim dalej w kierunku po części niewiadomym,


by po chwili zorientować się, że trochę zjechaliśmy z zamierzonej trasy. A obraliśmy sobie cel - Konopnicę.


Zrobiliśmy małe C, w którego pokonywaniu znalazło się dwóch wieśniaczków w mondeo, którym pogroziłem palcem po strąbieniu nas prawidłowo jadących, coś tam krzyczeli, ale jak to zwykle bywa - na tym się tylko skończyło.


Na ponad 30 kilometrze zrobiliśmy sobie kolejny postój, na zeżarcie kanapków i uzupełnienie elektrolitów, kaloriów i innych potrzebnych do jazdy pierdół :) Po postoju ruszyliśmy dalej, już tylko 5 km do Konopnicy.



Przed Konopnicą wyprzedził nas rój motocyklistów, chyba ze 100 albo inna diabelsko cyfra, między innymi z osjakowskiego klubu Rosomak. Pozdrawiamy prawie dwukółkowiczów :)


Wjechaliśmy na chwilę do Zacisza, żeby pokazać niektórym, jak wygląda sławetna sala w Konopnicy :)


Dojechaliśmy do mostu w Konopnicy, po czym za mostem skręciliśmy w lewo, na sympatycznie położoną drogę przy rzece.


Nad drogą tą położona była pogodynka - bardziej ciekawostka turystyczna, skopiowana z gór. Jednego napisu tylko nie ma: brak sznura - ktoś zapier...lił.


Ja oczywiście żądny przygód postanowiłem, że skręcimy z asfaltu i brzegiem rzeki spróbujemy dotrzeć do Strobina.


Niestety, ale wszystko zarosło i po sprawdzeniu terenu musieliśmy zawrócić. Chojraki myśleli, że będę podjeżdżał :D


Rozczarowany widokiem, zszedłem i dołączyłem do grupy,


która dzielnie jak zwykle na mnie czekała.


Ruszylim na Strobin, gdzie nadzialiśmy się na mszę i odpust. Niestety nie zatrzymywaliśmy się po kapiszony i piłeczki wypełnione trocinami, jednakowoż podziwialiśmy ten folklor, który utrzymuje się od lat...


Doturlaliśmy się do Osjakowa i tamże zrobiliśmy kolejny przystanek pod sklepem.


Ruszyliśmy w stronę ósemki, klucząc po uliczkach Osiołkowa. Dzwoniłem do daughter, żeby do nas wyszła z chlebem, kwiatami i dziećmi z mazowsza, a ona zasłaniała się tym, że ma nie wyprostowane włosy, nie pokręcone zęby, czy jakoś tak. Jak już ruszyliśmy, to dowiedziałem się, że jednak wyszła do nas, lecz my już pedałowaliśmy dali.


Za mostem w Osjakowie skręciliśmy na Raduczyce i tamtędy chcieliśmy dojechać do Raduckiego Folwarku.


Po przebyciu ponad 50 km stwierdziłem, że mariusz26 ma chyba za mało powietrza w kołach, bo coś zaczął słabnąć :D Zaproponowałem pomoc, która okazała się zbawienna i po dobiciu kółek można było ruszyć dalej.


Jako ciekawostkę dodam, że Mrówek pod kościołem w Osjakowie zaprosił tak po prostu 3 młodych rowerzystów do dołączenia do nas, którzy przyjęli to jako wyzwanie i jechali za nami w jakimś dziwnym dystansie aż do Olewina. Pozdro chłopaki! :)


Jak już złapaliśmy asfalt na ósemce, to 30km/h z licznika nie schodziło, aż do Oberży Kniei.


Miał być przystanek na Oberży, ale z racji kilku powodów (telefony od żon, wiejskie przyśpiewki, długie kolejki, obładowane ławki) ruszyliśmy dalej, lasem na Jodłowiec.


Postanowiłem zarządzić pauzę, Mrówek zatrzymał się zbyt wcześnie, Jaro ze swoją wagą i piaskami pod kołem zorientował się za późno i zrobił takie salto mortale, że aż dostałem tylnim kołem w łydkę, jak opadał :D Śmiechu było co niemiara, ale Jarek był dziwnie poważny.




Młodzi dzielnie za nami jechali, nawet udało się wymienić parę zdań.


Zakurzeni pedałowaliśmy całkiem niezłym tempem w stronę Wierzchlasa


Przy rozstaniu się z Dawidem na skrzyżowaniu w Wierzchlesie spotkała mnie bardzo niemiła sytuacja, gdzie jakaś blachara po 50tce w swoim żółtym Renault Megane Coupe, na rejestracji zaczynającej się od PKZ zatrzymała się, bo prawie by się nie wymieściła, gdzie ja stałem na swoim pasie a ona ścinała skrzyżowanie. Z ryjem do mnie wyskoczyła, ,że nie umiem jeździć itp. a to że nieprzepisowo pokonywała skrzyżowanie, to już wielki ch., więc usłyszała niezłą wiązankę i ma szczęście, że nie dostała na maskę karnego kutasa. Oby Ci babo prawko zabrali (i auto)!


Po wielkim wqrwie ruszyliśmy dalej, na Olewin.


Niedaleko wiatraka w Olewinie zrobiliśmy ostatni przystanek,


W Widoradzu po częściowym sprincie przez połowę peletonu poczekaliśmy na resztę.


Pora na rozstania, niestety łzy, wzruszenie i emocje rządzą w takich momentach najbardziej, a my rozpływamy się jak masło ;)


Oby do następnego! Z pedalskim... tfu! bajkerskim pozdrowieniem! :D

Szosowo wśród debili za kółkiem

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(4)
Dzisiaj postanowiliśmy sobie dać trochę po zaworach i najpierw delikatnie dojechaliśmy do Kadłuba, po czym tam już rozwinęliśmy taką prędkość, żeby się trochę zmęczyć.



Najpierw przez Gaszyn, takim trochę lepszym niż dziecięce tempem :)


Mały przystanek w Kadłubie, żeby dobić powietrze w kołach na warunki do jazdy asfaltem, potem Wierzbie i przystanek w lesie przy drodze w Sołtysach. We Wierzbiu jeszcze idiota ciężarówką wyprzedzał mnie na centymetry, bo mu się k. spieszyło.


W lesie między Sołtysami a Kowalami jakiś cep na łódzkich numerach wyprzedzał nas na centymetry i na trzeciego, bo z przeciwka sznur aut, my asekuracyjnie oczywiście jeden obok drugiego i dość szeroko, żeby czasem nie wyprzedzał, ale jak debil, to debil. Z przeciwka aż mu mrugali długimi, ale odmóżdżony trep szedł na żywioł. Nie pamiętam czy zatrąbił ale fakers w jego kierunku poszedł, po czym przyhamował, na szczęście dla niego pojechał dalej, bo ślad od zamka spd by mu przez miesiąc z ryja nie zszedł. Dojechaliśmy do Kowali,


by za chwilę powitać Praszkę.


Celowo jeździmy obok siebie, bo wtedy jest mniejsze ryzyko potrącenia rowerzysty przez samochód, ponieważ musi zwolnić i zmienić pas, a nie ryć się na trzeciego na lusterka, chociaż jak widać po powyższym - są wyjątki.
W Ganie kolejny wieśniak, który kupił prawo jazdy razem z 30-letnim golfem za świnię strąbił nas, więc poszło kolejne pozdrowienie ze środkowego palca. Było jeszcze parę takich przypadków, jakoś żaden ch. nie chciał się zatrzymać.


Dojechaliśmy do Dzietrznik, napoiliśmy się i przekąsiliśmy co nieco, miła pani ze sklepu, która też czyta forum pozwoliła nam oznakować sklepik, jako przyjazny dla wielun.biz. Pozdrawiam z tego miejsca :)


Z Dzietrznik prosto na Pątnów (jak ja 'kocham' tę miejscowość za górki).


Trafił się jeszcze jeden idiota, który nie zna przepisów przed Dzietrznikami i kolejny przed Wieluniem koło stacji Orlen.
W tym miejscu wypowiadam otwartą wojnę dla kierowców, którzy w dupie mają rowerzystów na drodze i przysięgam, że będę robił wszystko, żeby polepszyć bezpieczeństwo na drogach - nieważne jakimi środkami.

Ps. Dzisiaj się nie wywróciłem ani razu, poluzowałem sobie system, który miałem skręcony dla hardkorów :D


Jutro zapraszam na lajtowy rajd spod Kauflandu o 10:30.
Dozo

WFRR - Rezerwat Węże

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(3)
Au... pan pokrzywka melduje się prawie cały i prawie zdrowy... zaczynamy relację.
Zaplanowany start o 12 troszkę się przeciągnął, ponieważ wróciłem z pracy na wariata i prosto w ciuchy i na rower, także stawiłem się razem ze Stefanem i Masakrą jakieś 10 po umówionej godzinie.


Wyruszyliśmy sobie Berlinkiem, potem Zagłoby, by naszą cudowną rudzką ścieżką dojechać do cmentarza.


Po wjechaniu do lasu kierowaliśmy się cały czas pieszo-rowerowym czerwonym szlakiem, mijając po swojej lewej Przycłapy oraz Jajczaki, gdzie wyjechaliśmy w Strugach, z których udaliśmy się na Łaszew.


Przebieraliśmy przez Łaszew szukając pierwszego punktu P.


Pierwszy P zaliczony, można ruszać dalej, na Bieniec.


Po zjeździe pięknym wąwozem jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka.


Gdy dotarliśmy do wąwozu królowej Bony i źródełka przy jego ujścia, postanowiłem się zatrzymać i zaczerpnąć trochę źródlanej wody. Zapomniałem jednak, że mam spd na nogach i morowo wyrżnąłem w piękne, świeże i w ch. parzące pokrzywy. Cały. Pomoc nadeszła od razu, z którą popędził mi Jareg K.


Niektórzy mieli z tego ubaw, ja do tej pory czuję jednak pieczenie i wierzę, że słowa o tym, jaki to ja będę zdrowy są szczere :)


Po stosunku z parzącym zielskiem pora ruszyć dalej, w kierunku Kępowizny


Ja wiem, że asfaltem jeździ się przyjemnie, ale jak szlak pieszo-rowerowy, to pieszo-rowerowy :)


Oprócz pieszo-rowerowego szlaku istnieje również dość dobrze oznakowany szlak konny, na co dowód :)


Dobiliśmy do Pszczółki w Załęczu Wielkim, gdzie nawet konie były niezadowolone z zaopatrzenia, pomijając nas. Niestety, ale ten sklep będziemy omijać, bo to już drugi raz, kiedy się zawiedliśmy w tym sezonie.


Prawdziwe zakupy zrobiliśmy paręset metrów dalej w stronę Załęcza Małego u Pani Haliny Drab. Bardzo sympatyczna kobieta, a sklep zaopatrzony lepiej, jak niejeden w mieście. Pozdrawiamy serdecznie w tym miejscu właścicielkę!


Po udanych zakupach i obciążeniu nimi niektórych wyrywnych do przodu, ruszyliśmy dalej, odbijając polną drogą z asfaltu w Załęczu Wielkim.


Były chwile, gdzie szlak był nie do końca widoczny i dobrze oznaczony, więc nasz czujny przedni patrol zawsze jest na swoim miejscu i bada teren :)


Dojechaliśmy w końcu do asfaltu, zaczynającego się w Starej Wsi,


by tak szeroką autostradą jechać po całej szerokości, żeby się nie poobcierać :)


Mając na nogach buty z spd często myślałem, że nie mogę się zatrzymać i tylko dlatego nie prowadziłem roweru w piachu :)


Niektórzy jednak bardzo wzięli sobie do serca określenie szlaku: PIESZO-rowerowy :)


Żeby nie było do końca zabawnie, znowu zapomniałem, co mam na girach. Wywrotka cięcie 2:


Dojechaliśmy do mostu w Bobrownikach i ja z Mrówkiem udałem się po ziemniaki do sklepu, bo okazało się, że jednak zapomnieliśmy kupić :) Reszta grzecznie czekała :)




Z 2 kg bagażu więcej ruszyliśmy na Górę Zelce.


Niestety tym razem podjechałem na 3 raty pod sławetną górę, którą pokonywałem zawsze bez większych problemów, teraz na złość źle wyregulowane przerzutki i z tyłu i z przodu zawiodły.


Glizdowaci oszczędzali siły i wprowadzali rowerki na spokojnie, bo górka naprawdę stawia wyzwanie.


Nasz ziemniaczany support również na powierzoną mu sprawę wagi państwowej delikatnie wprowadzał ładunek na górę.


Po dotarciu (w końcu) na upragnione miejsce czas wydać dyspozycję.



Jako kierownik wycieczki rozkazałem (he he he, kto by mnie słuchał) zbierać chrust.



Problemów z tym nie było, bo suchych badyli w tak suchym lesie nie trudno znaleźć.



Część zakupów z Załęcza usmażyliśmy,


część upiekliśmy. Ognisko ktoś przed nami zostawił, więc skorzystaliśmy.


Pora na rozliczenia finansowe. Oddawać po 2 zł!


Mrówek tak se tupnął, że aż mi się ziemia rozstąpiła, więc poszedł sprawdzić co tam ciekawego.


Zawołany, bo trzeba było ruszać wrócił biegiem do nas i pomagał zasypywać ognisko piochem z kretowin. Po zabezpieczeniu terenu i ugaszeniu ogniska ruszyliśmy w stronę domu.


Czas na dość hardkorowy zjazd w stronę Bobrownik, by nie dublować zbytnio trasy.


W zaprzyjaźnionym sklepie w Bobrownikach zrobiliśmy zaopatrzenie w pićku oraz zaliczyliśmy mały spoczynek.


Ciekawostką turystyczną okazał się pan Józef, który zawstydził wszystkich kajakarzy i zawrócił Wartę kijem.


Patrzeliśmy z niedowierzaniem na wyczyny pana Józka, ale gość ma w sobie tyle werwy, że pozdazdrościć. Typowy harpagan.


Coś niesamowitego, chciałbym mieć takie umiejętności balansowania ciałem i zawracania czółnem w górę rzeki. W tym miejscu pozdrowienia dla pana Józefa oraz jego siostry.


A my nadal nie możemy wyjść z podziwu, kajakarze, którzy przybyli, zresztą też.


Niesamowity. Józcio wodnik.


Pora pożegnań i miłego przyjęcia ze strony mieszkańców Bobrownik i czas ruszać dalej, w stronę Żabiego Stawu.


Tak mi się fajnie jechało, że znów zapomniałem, co me szkity targają. Gleba!


Chwila odpoczynku na Żabim Stawie, przy pięknym koncercie miliardów żab, kijanek i innych francuskich wynalazków.


Żółtym szlakiem pieszo-rowerowym próbowaliśmy dotrzeć do Ogrobli, jednak gdzieś nam się zagubił i na tzw. nosa szukaliśmy przejazdu, oczywiście nikt się nie zawiódł. W międzyczasie pożegnaliśmy się z naszą fotoaparatką, która poszusowała do siebie przez Załęcze na Kałuże.


Przy zjeździe do Ogrobli w trosce o innych z tyłu odwróciłem się, wróciłem wzrokiem na drogę, coś mnie podbiło, zapomniałem, co mam na nogach i znów gleba. Tym razem dość poważnie. Zdarte przedramię, łydka, zewnętrzna część dłoni, zbite dupsko i kręgosłup... leżałem dobre 5 minut próbując złapać oddech, a następnie wstać.


Po dotarciu w pocie, krwi i łzach do początku peletonu zrobiliśmy małą przerwę na przemycie ran przy moście w Przywozie.


Z Przywozu udaliśmy się już standardowo bez żadnych wywrotek z mojej strony na Mierzyce,

Rudę i Wieluń.

Szczerze powiedziawszy miałem bardzo stosunkowe nastawienie do ziemi, bo 4 razy aż się wyp...łem :) Jutro to dopiero będzie boleć! :(

Poniżej mapka, telefon mi siadł tam, gdzie się kończy, ale resztę dorysujcie sobie sami, bo nic ciekawego się później nie wydarzyło :P



Długość trasy średnio 61km :)

Forumowy Rajd Rowerowy 13 maja

Niedziela, 13 maja 2012 · Komentarze(3)
Dzisiaj od samego rana pogoda nie napawała entuzjazmem.
Ale po kolei: obudził mnie po 9 Dawid prosząc o prognozę pogody, więc podesłałem. Miało nie padać i tak też się utrzymywało. Następnie zadzwonił przed 10 Stefan z pytaniem, czy już wyruszyłem, bo chciał, żebym mu zajrzał w rower. Kiedy zobaczyłem, jakim szrotem Stefan chce z nami jechać, z łezką w oku wyciągnąłem mu z garażu lśniący, piękny czerwony MTB panterki. Potem to już ryczałem, jak go odbierałem, ale do rzeczy.
Hakę Stefana schowałem do garażu, umówiłem się, że 5zł za dzień przechowania tego złoma oraz za każdy kilometr na rowerze panterki płaci 80gr. Podjechaliśmy pod Sedal, po drodze zgarniając mistera MASAKRĘ. Za chwilę dojechał Jaro i Dawid. Kitor po regulacji (jak się później okaże lichej jednak) swoich przerzutek dojechał parę po 10. Wystartowaliśmy Berlinkiem, przez przejazd kolejowy, przecięliśmy asfalt Widoradz-Ruda i udaliśmy się polną ul. Czereśniową na Wierzglaz. W Wierzglesie był 1P, co też uczyniliśmy pod lasem na wysokości Kraszkowic. Tu chłopaki zaczęli brykać:


Po udanym podpięciu wszystkiego ruszyliśmy dalej, na Kochlew. Wyjechaliśmy na asfalt, którym dotarliśmy do Krzeczowa.


Nasz forumowy minister ds. drogownictwa i infrastruktury jako jedyny może jeździć lewą stroną (zbieramy głosy dla Stefana, on wprowadzi lewostronny ruch).


Przebiliśmy się przez most w Krzeczowie i za mostem w stronę kościoła udaliśmy się na Kamion.

Dotarliśmy do pięknego wąwozu - na szczęście było po deszczu, więc jako tako mało sypało się kur... pierd... chu... i tego typu epitetów przy wprowadzaniu rowerów przez niektórych :)


Górka naprawdę niczego sobie,


bo za chwilę każdemu przysadka mózgowa trzaskała o potylicę z racji podniesionego ciśnienia.


Jaro tak cisnął pod tę górkę wąwozem, że aż mu się sosna i dwie brzozy wkręciły w koło i rozsadziły błotnik. Niestety nie miał ubezpieczenia, więc na policję i do nadleśnictwa dzwonić odradziliśmy.


W drodze na Kamion do punktu 2P niektórym wykręcało nogi.


Po pokonaniu 2P w Toporowie ruszyliśmy curik nach Kamion, bo Jarek mnie zdenerwował. Pokazałem mu piękną góreczkę, którą też notabene sam podjechałem, na co kolega Jaro jak zwykle z chodaka leciał.


Zresztą nie sam, bo z Dawidem :)


Po pokonaniu jakże pięknej i wykończajacej górki ruszyliśmy w stronę Ogrobli.


Zagadani zorientowaliśmy się, że Jaro gdzieś nam się zgubił, więc stanęliśmy i czekaliśmy.


Po jakiejś dłuższej chwili ujrzeliśmy coś czerwonego między drzewami i jednocześnie do naszych uszu doszedł dźwięk pogwizdywania. A to sobie Jaruś pogwizdywał, jak czajniczek :)


Cały czas Masakra była z przodu, Stefan obserwował za to stan dróg i poboczy.


Ja oczywiście poczekałem na Jarka i razem z nim zamykaliśmy peleton wjeżdżając na Ogroble. Ucieszyliśmy się, bo poznaliśmy nową koleżankę, niestety nie chciała dać się ujeździć, chociaż Jaro próbował.


Po dotarciu do Przywozu i ruszeniu na Łaszew wyprzedził mnie najpierw kitor a potem jego zębatka z wózka od przerzutek. Najpierw myślał, że żartuję, ale za krótką chwilę jednak nie mógł wrzucić ani zrzucić biegu :) No to naprawiamy :)


Po uporaniu się z przerzutkami ruszyliśmy w końcu i dogoniliśmy czekający i marznący początek. Dobiliśmy się do Łaszewa, tym razem na 1K, z którego też ruszyliśmy żwirówką na Pątnów.


Po pokonaniu Pątnowskich zawijasów dotarliśmy do sławetnej piekarni do naszego forumowego Ryngolca.


Obżarliśmy się po raz kolejny pizzerkami, ciepluteńkimi i pysznymi tak, że oczy jeszcze jadły, a żołądek już nie mógł.



Po strzeleniu pamiątkowej foty odpoczęliśmy jeszcze chwilę.


Po wizytacji i spałaszowaniu połowy zapasów Romka ruszyliśmy w stronę Kamionki, do której zresztą nie dojechawszy skręciliśmy w las




i równolegle do torów dojechaliśmy do trasy BM, którą to prawie wróciliśmy na Wieluń,



jednak przed cmentarzem odbiliśmy na naszą idealną ścieżkę rowerową prowadzącą przez Rudzkie góry.


Tak oto skończyliśmy kolejny rajd forumowy perłowym szlakiem :)

Forumowy Rajd Rowerowy 6 maja

Niedziela, 6 maja 2012 · Komentarze(5)
Dzisiaj mimo tego, że pogoda nie nastrajała z samego rana do jazdy, zrobiliśmy średnio ponad 50km. Wystartowaliśmy spod Kauflanda, potem 18-go Stycznia przed kościołem rozjechaliśmy parę szarańczy, następnie obwodnicą Sadową udaliśmy się na Częstochowską i tam ruszyliśmy za Orlenem przez pola na Rychłowice. W Rychłowicach już zdałem się na swój nos przewodnika i zmieniliśmy lekko trasę, przez co wyjechaliśmy w szczerych polach. Droga doprowadziła nas do Kadłuba, z którego cmentarną aleją dostaliśmy się do Popowic.

Z Popowic na Grębień przez Józefów, w którym to Józefowie niestety był zamknięty sklep a zawsze tam stawaliśmy jadąc tamtędy... no ale trudno. Zjechaliśmy z asfaltu, a raczej sam się skończył i znowu była narada, w którą stronę... rolnicy często te polne drogi z roku na rok przerabiają po swojemu, gdzie nawet często okazuje się, że droga na mapie jest, a tu mamy redliny. Na szczęście dzisiaj do niczego takiego nie doszło. Staraliśmy się kierować w stronę lasu, chociaż droga niekoniecznie chciała w tamtą stronę przebiegać. Z racji tego, że różne sprzęty dzisiaj figurowały, wybraliśmy drogę najbardziej przejezdną.

Dojechaliśmy do lasu na wysokości Dzietrznik i tu znowu pojawiła się chwila - którędy. Skręciliśmy przy lesie w prawo i ścianą lasu zaczęliśmy pedałować dalej. Wybór początkowo okazał się dla niektórych niekoniecznie dobry z racji tego, że droga jakby zanikała. Gdy już dotarliśmy do jakiejś poprzecznej, wjechaliśmy w las całkowicie i ukazał się nam bardzo miły i kojący dla oka widok: drzewa ubrane w liście świeże i młode, soczyście jasnozielone i te wielosezonowe, iglaste ciemnozielone, które to kolory tworzyły niesamowicie piękny widok.

Sama droga stała się o wiele przyjemniejsza przez to, że nikt praktycznie tamtędy nie uczęszczał, co też temu miejscu nadało dodatkowego, mistycznego uroku.

Dojechaliśmy do leśnej kapliczki, gdzie okazało się, że stoimy na "ulicy", która posiada własną nazwę, bo na drzewie przy owej kapliczce wisiała nazwa: Ulica św. Huberta.

Ruszyliśmy dalej na południe, cały czas drogą przeciwpożarową. Piękna prościutka i utwardzona leśna droga, podczas której napawaliśmy się zapachem lasu, tym bardziej, że w paru miejscach była przeprowadzana ścinka i zrywka.

Po przejechaniu tej długiej prostej wyjechaliśmy na skrzyżowaniu w miejscowości Kałuże. Udaliśmy się przywitać na chwilę z naszą forumową koleżanką fotoaparatką, skąd po wymianie paru zdań ruszyliśmy na źródełko objawienia.







Po odpoczynku nad źródełkiem ruszyliśmy dalej na Dzietrzniki. Tam zrobiliśmy w końcu postój przy sklepie, gdzie uzupełniliśmy zapas kalorii, bo w końcu za chwilę czekały nas dwie niemałe góreczki.

Przed przejazdem kolejowym zjechaliśmy szutrówką w prawo - istny zjazd downhillowy, można zgubić zęby.

Pod koniec zjazdu trzeba było ostro hamować, bo zaraz za strumyczkiem trzeba było skręcić w lewo.

Dobiliśmy do kawałka asfaltu i wzdłuż torów ruszyliśmy dalej. Tak dostaliśmy się już przejeżdżoną przez nas polną drogą trzeci raz w tym sezonie do Bieńca, z którego udaliśmy się na Pątnów. Mimo tego, że zjazd z górki w Pątnowie przy cmentarzu wyglądał dość okazale, to jednak wiatr nie pozwalał na odprężenie się przed kolejną górką zaczynającą się przy kościele a kończącą parędziesiąt metrów za szkołą... No ale za zakrętem już było całkiem znośnie. Minęliśmy trzy wiatraki postawione na malowniczych pagórkach po lewej stronie drogi, przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i wylądowaliśmy w piekarni naszego forumowego przyjaciela Ryngolca, który już czekał na nas z gorącymi zapiekaneczkami, które jedliśmy z taką przyjemnością, że uszy nam się trzęsły.



Tu podziękowania dla Romcia i obiecuję, że następnym razem zjemy przynajmniej po 4, niezależnie od tego, czy w domu będą na nas lecieć garnki za niezjedzony obiad. Po miłym i ciepłym przyjęciu czas ruszyć dalej. Strugi, potem Jajczaki. W Jajczakach skręciliśmy na bardzo wąski i w sumie nie jechany przez nas jeszcze asfalt, gdzie na jego końcu znajdowała się kapliczka z wirtuozersko przyciętymi drzewami, tworzącymi swoimi koronami jej zadaszenie.

Następnie szutrem ruszyliśmy na Przycłapy, gdzie już asfaltem udaliśmy się w stronę Rudy.



Niestety zaczęło dość niemiło wiać, więc końcówka trasy była dość nieprzyjemna. Pokonaliśmy naszą cudowną ścieżkę rowerową w Rudzie i pożegnaliśmy się na przystanku przy Starych Sadach. Dziękuję za udział oraz uwagę.

Święto flagi

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Dziś nasz WFKR www.wielun.biz przejął w centrum miasta od samorządowców oraz pani v-ce burmistrz flagi, z którymi dumnie najpierw jeździliśmy po centrum miasta, a następnie przemierzyliśmy poniższy odcinek:



Parę fotek:

















1 maja - wspólna inauguracja rajdów z klubem Relaks

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Dziś z kolei spotkaliśmy się z grupą Relaks, która działa przy Towarzystwie Przyjaciół Wielunia i razem z Burmistrzem Wielunia otworzyliśmy sezon rowerowy (nasz - Forumowy Rowerowy www.wielun.biz otworzyliśmy 29 kwietnia). Na rozgrzewkę zrobiliśmy naprawdę dobrym tempem jak na mtb ponad 30km. W tym miejscu pozdrawiam grupę Relaks i myślę, że wspólnie będziemy krzewić wypady rowerowe w naszym regionie.
Fotek parę:






Mapka: