Pod Łysym Wujem

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziędobry! Mimo tego, że na dworze tylko 36 stopni w cieniu, którego nawet ciężko wychwycić, ruszyliśmy. Dzisiejszy rajd dedykuję Łysemu Wujowi.



Dzisiaj był skład trochę sklejany, ponieważ po drodze dokleiliśmy czterech bajcyklistów z naszego klubu.
Po zebraniu się pod Kaufem z Jarem, Kitorem i dawidem ruszyliśmy w stronę centrum, żeby tam zgarnąć z placu Legionów Mrówka. Następnie ruszyliśmy na Gaszyn, po drodze zbierając seniora Glizdę Pierwszego. Niestety sama księżna glizda była tak wystraszona pogodą i też pewnie z lekka pamiętająca lub i nie wczorajszy wieczór, więc została w domu, mimo usilnych nalegań. A może ja się za słabo starałem. Mniejsza o to. Pojechaliśmy na Kadłub, gdzie szlakiem rowerowym skręciliśmy w kierunku cmentarza, dzięki temu mogliśmy rozkoszować się jakże przydatnym tego dnia cieniem.



Mrówek dopiero tutaj zorientował się, że ma aparat i do czego służy, dlatego nie ma fotek z wcześniejszego przejazdu.



W pięknym skwarze drogą na Popowice popychaliśmy pierdoły, jak zwykle zresztą.



Z Popowic na Józefów, Grębień, a potem już w stronę naszych kolejnych dwóch doklejek.



Znowu jakieś 500 stopni w słońcu, bo cień tylko padał nasz.





W pewnym momencie droga zamieniała się w łąkę, lecz mimo wszystko była tak równa, że jechało się poetycko. Mimo wszystko: byle do lasu, do cieniu, chociaż miejscami wiaterek zawiewał tak przyjemnie, że tylko zatrzymanie się groziło zabiciem przez falę gorąca, więc nikt się nie odważył stanąć.



Hopsasa do lasa.



Jeszcze chwila i podejrzewam, że byłoby paru śmiałków, co by tam ostudziło swoje cielska. Jednak nie tym razem, bo za chwilę dwie doklejki.



Znana już nam z któregoś wcześniej rajdu ulica Świętego Huberta, na skrzyżowaniu której postój i czekamy.





Bardzo rzadki widok - ulica w lesie, otabliczkowana zresztą. Krzyż się nawet znalazł, więc już nie trzeba krzyczeć, gdzie jest. W lesie jest.



Są i nasze dwie doklejki. Ostatnie już. Fotoaparatka i fotoaparatek WD-40. Nie zaskrzypiał przez całą drogę.



Cześć Krzysiu, jak masz na imię?



Duktem - leśnym, jakby ktoś miał problem z domyśleniem się - ruszyliśmy w stronę Kałuż, w poszukiwaniu otwartego (jak zwykle ten sam problem) sklepu.



Jedziemy,



i jedziemy,



i jedziemy...



... a sklepu nie widać.



Fotoaparaty nas pocieszyły, że w lesie jest bar, więc od razu zaczęło się miło pedałować, mimo, że z górki.



Już za chwilę okaże się, czy za tym płotem czeka na nas oaza.



Powitał nas piękny szyld, jak i cała posesja, lecz niestety zamknięta. Dopiero od 14, więc 3 godziny to trochę za długo, żeby czekać.



Ruszyliśmy dalej, zdesperowani, spoceni i w ogóle. Sklep, sklep, sklep! Gdzież on jest?





W prawo na Wierzbie, w lewo na Dalachów. Wiem, że we Wierzbiu sklep jest i powinien być otwarty, w stronę Dalachowa nie za bardzo nam pasowało, więc jednak Wierzbie.



W miarę nowym asfaltem przetoczyliśmy się przez Marki, w stronę Wierzbia. Coś mi się zaczęło wkręcać w międzyczasie w łańcuch, okazało się, że to język.



W sumie ruszyłem bez nawodnienia i napasienia, więc jakiś batonik + napój energetyzujący były dla mnie wówczas zbawienne.



Wierzbie, i co? I wuj jeden wielki. Msza, więc jak myślicie? Zaraz mnie odwiozą...
Na Ożarów! Tam pewnie jakiś protestant musi mieć otwarte.



Zacienioną drogą mogliśmy sobie lekko odpocząć.



Nie myliłem się. Otwarte! Zaspokoiliśmy potrzeby, odpoczęliśmy.




Dosiadł się do nas nawet lokalny jegomość, który był tak upierdliwy jak komarzyca w nocy, a epitetował tak, że jakby miał udzielać wywiadu do mediów, to wyglądałoby to mniej więcej tak:
"i słuchaj kurwa ty kurwa to jesteś kurwa nabity kurwa a kurwa ta się kurwa chyba kurwa zaraz kurwa no no no taka kurwa fajna kurwa dziewucha kurwa ja pierdole kurwa fajne kurwa chłopoki kurwa skąd kurwa jedzieta kurwa."
Tak nam uszy spuchły, że najpierw widziałem w dawida oczach, iż ów jegomość zaraz wyłapie liścia, ale dawid ćwiczy jogę, mantrę i feng-shui, więc nie dał się wyprowadzić z równowagi. Jarowi natomiast coś puściło i chciał pana wyprosić kulturalnie. Nie pomogła kultura, więc wszyscy zaczęliśmy pana wypraszać. Na koniec okazało się, że to jest jakaś rodzina z Jaro, bo pan powiedział do niego: "Ty łysy wuju kurwa, Ci dojebałem". Pożegnaliśmy się (z)ciule(m) i ruszyliśmy dalej. W międzyczasie fotoaparatek odłączył od nas, bo zgłodniał i udał się na obiad.



Jaro tak przejęty tym wujowaniem, łysym w dodatku nie słyszał, jak wołaliśmy, że ma skręcić w prawo.



Poczekaliśmy na rozdrożu, czy dźwięk Jarka sięgnie, lecz niestety nie doszło.



Podgoniliśmy więc za wujem. Łyso mu było, że nie słyszał naszego wołania.



Przy ożarowskich stawach kasztanową aleją jechało się wybornie, lekki wiaterek dał o sobie znać, dzięki czemu był czas na regenerację.



Piękne tereny, piękne stawy. Szkoda, że tylko przejeżdżamy, bo to jest świetne miejsce do wypoczynku z leżaczkiem i dobrą lekturą.



Dojechaliśmy do glinianki, gdzie zrobiliśmy sobie troszkę dłuższy odpoczynek.



Jestem prawdziwym patriotą, bo zamiast wieszać flagę, po prostu miałem ją na sobie, czyli tzw. opalenizna na robotnika.



Szlakiem rowerowym EWI4 ruszyliśmy dalej, w kierunku Motyla.



W pewnym momencie przez złe oznakowanie szlaku musieliśmy posilić się papierem, który i tak się zdał tylko do jednego celu, więc na moją świetną intuicję ruszyliśmy dalej.



W międzyczasie znaleźliśmy bierki, ale nie było czasu na granie.



Wróblew i czas na poszukiwanie otwartego sklepu. Na szczęście godzina już po mszy, więc jest szansa.



Szukamy z nadzieją.



Jest! Oflagowaliśmy go nawet naszym brandowym logiem forum. Ja w międzyczasie wyciskałem siódme poty z kasku. Fotoaparatka przysnęła podczas spożywania wody.



Za Wróblewem jeszcze pokazałem ekipie bardzo miłe dla oka wyrobisko przy cegielni w Mokrsku. Wszyscy z wrażenia podparli się, żeby zatańczyć kujawiaka.



Podejrzewam, że za jakiś czas zrobią z tego okazały zbiornik wodny.



W czasie drogi przez Mokrsko kitor wydawał się zemdlewać.



Minęliśmy Mokrsko, Krzyworzekę, jeszcze tylko Gaszyn.



Za Gaszynem pożegnaliśmy się z siniorem Glizdą Pierwszym i ruszyliśmy w stronę centrum



Tak oto dopisaliśmy sobie do naszego tematu kolejne 58 km i fajny rajd, mimo egipskich temperatur.

Z bajkerskim pozdro: kto nie pedałuje, ten jest łysym wujem!

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa oryna

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]