Zielone Swądki ;)
Niedziela, 27 maja 2012
· Komentarze(0)
Dziś zrobiliśmy najdłuższy dotychczas rajd w tym roku. 74km średnio :)
Zaczęliśmy pod Kauflandem. Jacy to wierzący Polacy, nie wiedzący równocześnie, że w Zielone Świątki, sklepy sieciowe są pozamykane, jak właściciel nie stoi na kasie :D
Nie pomagały hasła typu "Darek otwórz" ani modły różnorakie.
My tymczasem (albo raczej ja) bez pomysłu na dzisiejszą trasę posiłkowałem się mapą w wersji papierowej. Potrzebowałem 5 minut, żeby ustalić, że pojedziemy tam, gdzie jeszcze nigdy nie pedałowaliśmy.
I poszliiiiiii....
Najpierw Warszawską, jak żółw ociężale...
Ruszyły czerwone diabły ospale...
Kierunek Staw, Przemysłową
Dzisiaj jako takiego wiatru nie było i cała ferma wiatraków w Stawie praktycznie stała.
Ze Stawu (Dusiu! Ty zdrajco!) w kierunku Gromadzic, gdzie jeszcze przed skrzyżowaniem jakiś imbecyl drogim autem musiał zatrąbić zapier...jąc jak zając i prawie przejechałby idiota skrzyżowanie z pierwszeństwem, skupiając się na zaje.bistej prędkości przy wyprzedzaniu nas. Oczywiście poszły fakersy w stronę idioty.
W Gromadzicach niestety brakło asfaltu i musieliśmy tłuc się sieczką taką, jakby tędy jechały czołgi na misję w Afganistanie. Dobrze, że otworzyliśmy szczęki, bo zęby można było sobie zetrzeć.
Minęliśmy ostatnie domostwa, by znów zaczął się asfalt.
Lecz wcześniej spóźniony budzik zaczął nas gonić. Niestety ja go nie przyuważyłem, bo rosół, jak znalazł :D
Wjechaliśmy do Skrzynna, w którym - jak się okazało - sklep czynny od 14... zdziwił się jeden tambylec zapytany, gdzie co jest otwarte, jak został poinformowany, że dzisiaj Zielone Świątki :) Bezbożnik! :P
W międzyczasie, gdy ja szukałem sklepu, moja śliczna ekipa w prawie czerwonych koszulkach dzielnie czekała :D
Dołączyłem niezadowolony do grupy i ruszylim dalij w stronę Dębca.
W Dębcu na krzyżówce w stronę Wielgiego, bo inaczej ruszylibyśmy na Czernice. Jednak była nadzieja, że we Wielgim będzie otwarty sklep :)
Wielgie już blisko, ale każdy ciśnie, jak może.
Jednak otwarte! :D
Dzięki bardzo sympatycznemu mieszkańcowi Wielgiego poznaliśmy kolejne urokliwe miejsce - Staw Torfowy, jednak musieliśmy trochę zawrócić.
Zdarzył się jednak (zanim dojechaliśmy do sklepu) mały nieprzyjemny incydent pod sklepem, gdzie jeden z klientów dostał chyba ataku padaczki, wezwane zostało pogotowie i pod dobrą opieką pojechał karetką na pogotowie. Niestety z racji tego, że wywiad środowiskowy działał tragicznie, nie potrafiliśmy udzielić panu pierwszej pomocy, bo nie wiedzieliśmy, co panu dolega. Docierały do nas sprzeczne informacje, dlatego woleliśmy poczekać na ambulans. Okazało się, że sanitariusz to mój kolega, który zapewnił mnie, że będzie dobrze.
Ruszyliśmy dalej, cofając się około niecałego kilometra, po czym skręciliśmy w polną drogę, w poszukiwaniu owego stawu.
Po przejechaniu kawałka drogi w polach dojechaliśmy do lasu, w którym to spotkaliśmy dobrze znanego Wieluniakom i nie tylko szusującego na kijach pana Rysia, który chcąc opowiedzieć pikantny dowcip spojrzał na fotoaparatkę i zapytał, czy jest pełnoletnia :DD Fotoaparatka synku mój! :DDD
Po wymianie uścisków, serdeczności i ostrych kawałów, ruszyliśmy dalej i dotarliśmy do stawu, którego szukaliśmy.
Z racji tego, że dopiero rozdziewiczaliśmy teren, musieliśmy wspomóc się znowu papierkiem :)
Po udanej lekturze, mogłem w końcu oderwać wzrok od mapy.
Moja pamięć jest dobra, lecz krótka, więc przy następnym skrzyżowaniu konsternacja i szukanie śladów szlaku rowerowego, który niestety był żenująco oznaczony, a na który skręcić chcieliśmy.
Oczywiście ja, czytając już mapę prawidłowo a nie do góry nogami oznajmiłem, że i tak muszę poszukać śladów szlaku na drzewach :)
Masz tę mapę, a ja jadę na swój myśliwski nos :)
Oczywiście w trakcie, kiedy ja objeżdżałem teren, reszta załogi obrabiała mi standardowo du.pę :D
Pojechałem w las, nos mnie nie zawiódł.
Za chwilę ekipa mnie dogoniła.
Niektórzy mieszkają bardzo biwakowo, ale teren sam do tego nakłania.
Ruszylim dalej w kierunku po części niewiadomym,
by po chwili zorientować się, że trochę zjechaliśmy z zamierzonej trasy. A obraliśmy sobie cel - Konopnicę.
Zrobiliśmy małe C, w którego pokonywaniu znalazło się dwóch wieśniaczków w mondeo, którym pogroziłem palcem po strąbieniu nas prawidłowo jadących, coś tam krzyczeli, ale jak to zwykle bywa - na tym się tylko skończyło.
Na ponad 30 kilometrze zrobiliśmy sobie kolejny postój, na zeżarcie kanapków i uzupełnienie elektrolitów, kaloriów i innych potrzebnych do jazdy pierdół :) Po postoju ruszyliśmy dalej, już tylko 5 km do Konopnicy.
Przed Konopnicą wyprzedził nas rój motocyklistów, chyba ze 100 albo inna diabelsko cyfra, między innymi z osjakowskiego klubu Rosomak. Pozdrawiamy prawie dwukółkowiczów :)
Wjechaliśmy na chwilę do Zacisza, żeby pokazać niektórym, jak wygląda sławetna sala w Konopnicy :)
Dojechaliśmy do mostu w Konopnicy, po czym za mostem skręciliśmy w lewo, na sympatycznie położoną drogę przy rzece.
Nad drogą tą położona była pogodynka - bardziej ciekawostka turystyczna, skopiowana z gór. Jednego napisu tylko nie ma: brak sznura - ktoś zapier...lił.
Ja oczywiście żądny przygód postanowiłem, że skręcimy z asfaltu i brzegiem rzeki spróbujemy dotrzeć do Strobina.
Niestety, ale wszystko zarosło i po sprawdzeniu terenu musieliśmy zawrócić. Chojraki myśleli, że będę podjeżdżał :D
Rozczarowany widokiem, zszedłem i dołączyłem do grupy,
która dzielnie jak zwykle na mnie czekała.
Ruszylim na Strobin, gdzie nadzialiśmy się na mszę i odpust. Niestety nie zatrzymywaliśmy się po kapiszony i piłeczki wypełnione trocinami, jednakowoż podziwialiśmy ten folklor, który utrzymuje się od lat...
Doturlaliśmy się do Osjakowa i tamże zrobiliśmy kolejny przystanek pod sklepem.
Ruszyliśmy w stronę ósemki, klucząc po uliczkach Osiołkowa. Dzwoniłem do daughter, żeby do nas wyszła z chlebem, kwiatami i dziećmi z mazowsza, a ona zasłaniała się tym, że ma nie wyprostowane włosy, nie pokręcone zęby, czy jakoś tak. Jak już ruszyliśmy, to dowiedziałem się, że jednak wyszła do nas, lecz my już pedałowaliśmy dali.
Za mostem w Osjakowie skręciliśmy na Raduczyce i tamtędy chcieliśmy dojechać do Raduckiego Folwarku.
Po przebyciu ponad 50 km stwierdziłem, że mariusz26 ma chyba za mało powietrza w kołach, bo coś zaczął słabnąć :D Zaproponowałem pomoc, która okazała się zbawienna i po dobiciu kółek można było ruszyć dalej.
Jako ciekawostkę dodam, że Mrówek pod kościołem w Osjakowie zaprosił tak po prostu 3 młodych rowerzystów do dołączenia do nas, którzy przyjęli to jako wyzwanie i jechali za nami w jakimś dziwnym dystansie aż do Olewina. Pozdro chłopaki! :)
Jak już złapaliśmy asfalt na ósemce, to 30km/h z licznika nie schodziło, aż do Oberży Kniei.
Miał być przystanek na Oberży, ale z racji kilku powodów (telefony od żon, wiejskie przyśpiewki, długie kolejki, obładowane ławki) ruszyliśmy dalej, lasem na Jodłowiec.
Postanowiłem zarządzić pauzę, Mrówek zatrzymał się zbyt wcześnie, Jaro ze swoją wagą i piaskami pod kołem zorientował się za późno i zrobił takie salto mortale, że aż dostałem tylnim kołem w łydkę, jak opadał :D Śmiechu było co niemiara, ale Jarek był dziwnie poważny.
Młodzi dzielnie za nami jechali, nawet udało się wymienić parę zdań.
Zakurzeni pedałowaliśmy całkiem niezłym tempem w stronę Wierzchlasa
Przy rozstaniu się z Dawidem na skrzyżowaniu w Wierzchlesie spotkała mnie bardzo niemiła sytuacja, gdzie jakaś blachara po 50tce w swoim żółtym Renault Megane Coupe, na rejestracji zaczynającej się od PKZ zatrzymała się, bo prawie by się nie wymieściła, gdzie ja stałem na swoim pasie a ona ścinała skrzyżowanie. Z ryjem do mnie wyskoczyła, ,że nie umiem jeździć itp. a to że nieprzepisowo pokonywała skrzyżowanie, to już wielki ch., więc usłyszała niezłą wiązankę i ma szczęście, że nie dostała na maskę karnego kutasa. Oby Ci babo prawko zabrali (i auto)!
Po wielkim wqrwie ruszyliśmy dalej, na Olewin.
Niedaleko wiatraka w Olewinie zrobiliśmy ostatni przystanek,
W Widoradzu po częściowym sprincie przez połowę peletonu poczekaliśmy na resztę.
Pora na rozstania, niestety łzy, wzruszenie i emocje rządzą w takich momentach najbardziej, a my rozpływamy się jak masło ;)
Oby do następnego! Z pedalskim... tfu! bajkerskim pozdrowieniem! :D
Zaczęliśmy pod Kauflandem. Jacy to wierzący Polacy, nie wiedzący równocześnie, że w Zielone Świątki, sklepy sieciowe są pozamykane, jak właściciel nie stoi na kasie :D
Nie pomagały hasła typu "Darek otwórz" ani modły różnorakie.
My tymczasem (albo raczej ja) bez pomysłu na dzisiejszą trasę posiłkowałem się mapą w wersji papierowej. Potrzebowałem 5 minut, żeby ustalić, że pojedziemy tam, gdzie jeszcze nigdy nie pedałowaliśmy.
I poszliiiiiii....
Najpierw Warszawską, jak żółw ociężale...
Ruszyły czerwone diabły ospale...
Kierunek Staw, Przemysłową
Dzisiaj jako takiego wiatru nie było i cała ferma wiatraków w Stawie praktycznie stała.
Ze Stawu (Dusiu! Ty zdrajco!) w kierunku Gromadzic, gdzie jeszcze przed skrzyżowaniem jakiś imbecyl drogim autem musiał zatrąbić zapier...jąc jak zając i prawie przejechałby idiota skrzyżowanie z pierwszeństwem, skupiając się na zaje.bistej prędkości przy wyprzedzaniu nas. Oczywiście poszły fakersy w stronę idioty.
W Gromadzicach niestety brakło asfaltu i musieliśmy tłuc się sieczką taką, jakby tędy jechały czołgi na misję w Afganistanie. Dobrze, że otworzyliśmy szczęki, bo zęby można było sobie zetrzeć.
Minęliśmy ostatnie domostwa, by znów zaczął się asfalt.
Lecz wcześniej spóźniony budzik zaczął nas gonić. Niestety ja go nie przyuważyłem, bo rosół, jak znalazł :D
Wjechaliśmy do Skrzynna, w którym - jak się okazało - sklep czynny od 14... zdziwił się jeden tambylec zapytany, gdzie co jest otwarte, jak został poinformowany, że dzisiaj Zielone Świątki :) Bezbożnik! :P
W międzyczasie, gdy ja szukałem sklepu, moja śliczna ekipa w prawie czerwonych koszulkach dzielnie czekała :D
Dołączyłem niezadowolony do grupy i ruszylim dalij w stronę Dębca.
W Dębcu na krzyżówce w stronę Wielgiego, bo inaczej ruszylibyśmy na Czernice. Jednak była nadzieja, że we Wielgim będzie otwarty sklep :)
Wielgie już blisko, ale każdy ciśnie, jak może.
Jednak otwarte! :D
Dzięki bardzo sympatycznemu mieszkańcowi Wielgiego poznaliśmy kolejne urokliwe miejsce - Staw Torfowy, jednak musieliśmy trochę zawrócić.
Zdarzył się jednak (zanim dojechaliśmy do sklepu) mały nieprzyjemny incydent pod sklepem, gdzie jeden z klientów dostał chyba ataku padaczki, wezwane zostało pogotowie i pod dobrą opieką pojechał karetką na pogotowie. Niestety z racji tego, że wywiad środowiskowy działał tragicznie, nie potrafiliśmy udzielić panu pierwszej pomocy, bo nie wiedzieliśmy, co panu dolega. Docierały do nas sprzeczne informacje, dlatego woleliśmy poczekać na ambulans. Okazało się, że sanitariusz to mój kolega, który zapewnił mnie, że będzie dobrze.
Ruszyliśmy dalej, cofając się około niecałego kilometra, po czym skręciliśmy w polną drogę, w poszukiwaniu owego stawu.
Po przejechaniu kawałka drogi w polach dojechaliśmy do lasu, w którym to spotkaliśmy dobrze znanego Wieluniakom i nie tylko szusującego na kijach pana Rysia, który chcąc opowiedzieć pikantny dowcip spojrzał na fotoaparatkę i zapytał, czy jest pełnoletnia :DD Fotoaparatka synku mój! :DDD
Po wymianie uścisków, serdeczności i ostrych kawałów, ruszyliśmy dalej i dotarliśmy do stawu, którego szukaliśmy.
Z racji tego, że dopiero rozdziewiczaliśmy teren, musieliśmy wspomóc się znowu papierkiem :)
Po udanej lekturze, mogłem w końcu oderwać wzrok od mapy.
Moja pamięć jest dobra, lecz krótka, więc przy następnym skrzyżowaniu konsternacja i szukanie śladów szlaku rowerowego, który niestety był żenująco oznaczony, a na który skręcić chcieliśmy.
Oczywiście ja, czytając już mapę prawidłowo a nie do góry nogami oznajmiłem, że i tak muszę poszukać śladów szlaku na drzewach :)
Masz tę mapę, a ja jadę na swój myśliwski nos :)
Oczywiście w trakcie, kiedy ja objeżdżałem teren, reszta załogi obrabiała mi standardowo du.pę :D
Pojechałem w las, nos mnie nie zawiódł.
Za chwilę ekipa mnie dogoniła.
Niektórzy mieszkają bardzo biwakowo, ale teren sam do tego nakłania.
Ruszylim dalej w kierunku po części niewiadomym,
by po chwili zorientować się, że trochę zjechaliśmy z zamierzonej trasy. A obraliśmy sobie cel - Konopnicę.
Zrobiliśmy małe C, w którego pokonywaniu znalazło się dwóch wieśniaczków w mondeo, którym pogroziłem palcem po strąbieniu nas prawidłowo jadących, coś tam krzyczeli, ale jak to zwykle bywa - na tym się tylko skończyło.
Na ponad 30 kilometrze zrobiliśmy sobie kolejny postój, na zeżarcie kanapków i uzupełnienie elektrolitów, kaloriów i innych potrzebnych do jazdy pierdół :) Po postoju ruszyliśmy dalej, już tylko 5 km do Konopnicy.
Przed Konopnicą wyprzedził nas rój motocyklistów, chyba ze 100 albo inna diabelsko cyfra, między innymi z osjakowskiego klubu Rosomak. Pozdrawiamy prawie dwukółkowiczów :)
Wjechaliśmy na chwilę do Zacisza, żeby pokazać niektórym, jak wygląda sławetna sala w Konopnicy :)
Dojechaliśmy do mostu w Konopnicy, po czym za mostem skręciliśmy w lewo, na sympatycznie położoną drogę przy rzece.
Nad drogą tą położona była pogodynka - bardziej ciekawostka turystyczna, skopiowana z gór. Jednego napisu tylko nie ma: brak sznura - ktoś zapier...lił.
Ja oczywiście żądny przygód postanowiłem, że skręcimy z asfaltu i brzegiem rzeki spróbujemy dotrzeć do Strobina.
Niestety, ale wszystko zarosło i po sprawdzeniu terenu musieliśmy zawrócić. Chojraki myśleli, że będę podjeżdżał :D
Rozczarowany widokiem, zszedłem i dołączyłem do grupy,
która dzielnie jak zwykle na mnie czekała.
Ruszylim na Strobin, gdzie nadzialiśmy się na mszę i odpust. Niestety nie zatrzymywaliśmy się po kapiszony i piłeczki wypełnione trocinami, jednakowoż podziwialiśmy ten folklor, który utrzymuje się od lat...
Doturlaliśmy się do Osjakowa i tamże zrobiliśmy kolejny przystanek pod sklepem.
Ruszyliśmy w stronę ósemki, klucząc po uliczkach Osiołkowa. Dzwoniłem do daughter, żeby do nas wyszła z chlebem, kwiatami i dziećmi z mazowsza, a ona zasłaniała się tym, że ma nie wyprostowane włosy, nie pokręcone zęby, czy jakoś tak. Jak już ruszyliśmy, to dowiedziałem się, że jednak wyszła do nas, lecz my już pedałowaliśmy dali.
Za mostem w Osjakowie skręciliśmy na Raduczyce i tamtędy chcieliśmy dojechać do Raduckiego Folwarku.
Po przebyciu ponad 50 km stwierdziłem, że mariusz26 ma chyba za mało powietrza w kołach, bo coś zaczął słabnąć :D Zaproponowałem pomoc, która okazała się zbawienna i po dobiciu kółek można było ruszyć dalej.
Jako ciekawostkę dodam, że Mrówek pod kościołem w Osjakowie zaprosił tak po prostu 3 młodych rowerzystów do dołączenia do nas, którzy przyjęli to jako wyzwanie i jechali za nami w jakimś dziwnym dystansie aż do Olewina. Pozdro chłopaki! :)
Jak już złapaliśmy asfalt na ósemce, to 30km/h z licznika nie schodziło, aż do Oberży Kniei.
Miał być przystanek na Oberży, ale z racji kilku powodów (telefony od żon, wiejskie przyśpiewki, długie kolejki, obładowane ławki) ruszyliśmy dalej, lasem na Jodłowiec.
Postanowiłem zarządzić pauzę, Mrówek zatrzymał się zbyt wcześnie, Jaro ze swoją wagą i piaskami pod kołem zorientował się za późno i zrobił takie salto mortale, że aż dostałem tylnim kołem w łydkę, jak opadał :D Śmiechu było co niemiara, ale Jarek był dziwnie poważny.
Młodzi dzielnie za nami jechali, nawet udało się wymienić parę zdań.
Zakurzeni pedałowaliśmy całkiem niezłym tempem w stronę Wierzchlasa
Przy rozstaniu się z Dawidem na skrzyżowaniu w Wierzchlesie spotkała mnie bardzo niemiła sytuacja, gdzie jakaś blachara po 50tce w swoim żółtym Renault Megane Coupe, na rejestracji zaczynającej się od PKZ zatrzymała się, bo prawie by się nie wymieściła, gdzie ja stałem na swoim pasie a ona ścinała skrzyżowanie. Z ryjem do mnie wyskoczyła, ,że nie umiem jeździć itp. a to że nieprzepisowo pokonywała skrzyżowanie, to już wielki ch., więc usłyszała niezłą wiązankę i ma szczęście, że nie dostała na maskę karnego kutasa. Oby Ci babo prawko zabrali (i auto)!
Po wielkim wqrwie ruszyliśmy dalej, na Olewin.
Niedaleko wiatraka w Olewinie zrobiliśmy ostatni przystanek,
W Widoradzu po częściowym sprincie przez połowę peletonu poczekaliśmy na resztę.
Pora na rozstania, niestety łzy, wzruszenie i emocje rządzą w takich momentach najbardziej, a my rozpływamy się jak masło ;)
Oby do następnego! Z pedalskim... tfu! bajkerskim pozdrowieniem! :D